sobota, 4 sierpnia 2018

8/II. Ujrzałem siebie

Red X

To miało być proste zadanie. Kochanka Black Maska wypatrzyła sobie pierścień w jednym z muzeów. Stara błyskotka. Muzeum jak to muzeum. Nie stać ich na dobrą ochronę, jeśli nie mają naprawdę cennych eksponatów. To muzeum nie miało.
Misja powinna być prosta.
Nie było nawet laserów, a cały system zabezpieczeń składał się z podstarzałego stróża nocnego i bardzo ładnie zamkniętych drzwi. Ich drzwi, naprawdę, pierwsza klasa. Dla zwykłych złodziejaszków, dysponujących jedynie wytrychem i łomem - rzecz bardzo trudna do pokonania. A na pewno nie bez budzenia stróża. Dzięki, ach, najmilszemu Robinkowi, żadne drzwi nie były mi już przeszkodą. Za takie cacko jak ten pas wiele ludzi dałoby wiele pieniędzy. Szkoda, że nie zamierzałem go sprzedawać.
Stróż usnął bardzo głęboko. I chrapał. Normalne po środku nasennym dodanym do pitej przez niego codziennie o dwudziestej pierwszej kawy. Stąpałem cicho, alejką, którą obszedłem wcześniej kilka razy za dnia, udając zafascynowanego zgromadzonymi eksponatami. Choć były słabe, lecz udawanie uważnego oglądania pozwalało zbadać obecność laserów. Na które muzeum nie było stać po wydaniu wszystkiego na drzwi.
Pierścionek znajdował się w gablocie razem z puderniczką z kości słoniowej i resztą zawartości damskiej torebki z okresu XIX-wiecznej Anglii. Zastanawiałem się przez chwilę nad przecięciem zawiasów i eleganckim wyjęciem biżuterii bez tłuczenia szyby czy też pomajstrowaniem trochę wytrychem przy zamku, ale poczułem niedaleko siebie czyjąś obecność. Bynajmniej nie stróża nocnego, którego chrapanie dochodziło do mnie nawet tutaj. Szybko i wprawnie stłukłem szybę i sięgnąłem po pierścień.
A potem zrobiłem unik. Kula niemal musnęła moje ramię.
- Tak myślałem, że jesteś dobry.
Głos za mną był ewidentnie generowany komputerowo, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Kliknąłem pas i z biegu znalazłem się za ścianą. Dalej biegłem. Nie można się teleportować na większe odległości.
Usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk jaki wydaje dobrze wylądowany upadek z wysokości i kroki. Ktoś biegł za mną. Przyspieszyłem, włożyłem pierścień do kieszeni, zasunąłem. Miałem niewielką przewagę. I dawno nie biegałem. Nieznajomy się zbliżał. Uliczka była wąska i ciemna, ciemna nawet jak na Jump City. Skręciłem w szerszą, oświetloną. Błąd. Stałem się jedynie lepszym celem. Szczęk odbezpieczanej broni.
Kolejna wąska, ciasna uliczka, oświetlona jedynie jedną, mrugającą latarnią. Pachniała śmieciami, które walały się niemal po całej szerokości. Wbiegłem w nią od razu, zaczynałem tracić oddech. Brak miejsca do teleportowania nie polepszał sytuacji. Mógłbym znaleźć dachu, ale budynek był niski, a tamten miał broń.
Zdążyłem jedynie zakląć, gdy moim oczom ukazała się ściana. Uliczka była ślepa. Nacisnąłem przycisk na pasku. Cholerne dzieło Robinka się zacięło. Tamten zbliżał się już wolno i gdyby nie czerwona maska zasłaniająca mu twarz, byłbym przekonany, że się uśmiechał.

Damian

U ojca pojawił się Dick Grayson. Słynny Dick Grayson, o którym słyszałem tyle od Jasona i oczywiście od ojca. Od razu go nie polubiłem. Miał idealnie wyprasowaną koszulę. Błękitną. Pewnie pod kolor oczu.
Wymknąłem się z kataną do ogrodu zanim ojcu albo Alfredowi zachciałoby się mnie przedstawiać. Ćwiczenia są ważniejsze i przyjemniejsze od rozmowy z człowiekiem pokroju Dicka Graysona. Przynajmniej tego mogłem być pewny. Rezydencja ojca miała jedną wielką zaletę - ogród. I odosobnienie ogrodu. Mogłem ćwiczyć bez wrzasków czy śmiechów przy każdym potknięciu, czasem zapominając o umieszczonych wszędzie kamerach. Wypad, cięcie, naskok, pół bukszpanu spadło na trawę.
Oddalałem się coraz bardziej od budynków w stronę murów. Naskok, naskok, odciążyć lewą nogę. Po chodniku (po cholerę pod Wayne Manor ustawiono chodnik, tu niemal nikt nie chodzi) biegła dziewczyna. Brązowe włosy uczesane w wysoką kitkę, żarówiastoróżowe słuchawki i buty. Może nie zdziwiłaby mnie tak bardzo gdyby po kwadransie nie powróciła znowu.
Pewnie biegła z powrotem do domu.
Naskok, zmyłka, cięcie na odlew, unik. Dziewczyna wróciła. Stanąłem przy jednym z krzaków i przyjrzałem jej się dokładniej. To nie była zwykła biegaczka. Jej butelkowozielone oczy uważnie lustrowały okolicę. Odrobinę zbyt uważnie. Przeskoczyłem przez mur na tyle lekko, by miękko wylądować tuż przed nią.
- Czego tu szukasz?! - warknąłem. Wokół kręciło się sporo paparazzich, ale ona wyglądała na kogoś zupełnie innego. Uśmiechnęła się.
- Biegam, nie widać?
Jej głos przypominał miód, płynny, złocisty, lejący się miód.
- Zupełnie nie - odwzajemniłem uśmiech kącikiem ust. Parsknęła. - Pan Bruce Wayne udziela wywiadów jedynie, gdy ktoś do niego wcześniej zadzwoni.
- Domyślam się - skinęła głową. Zmierzyła mnie wzrokiem - była  niewiele, ale jednak wyższa.
- Radziłbym więc nie kręcić się wokół, bo pan Bruce wezwie ochronę - skłoniłem się służalczo. Bawiło mnie to.
- Okolice pana Bruce'a nie są zbyt bezpieczne dla dzieci - odpowiedziała zgryźliwe, po czym ominęła mnie truchtem. Po prostu zlekceważyła. Mnie! Al Ghula!

Robin

Batman wydawał się inny. Jakby... szczęśliwszy? Żywszy? W każdym razie nie wyglądał już jak wrak człowieka. Mówił o swoim synu. To musiał być ten chłopiec, który obserwował mnie z tarasu, gdy wchodziłem. Nie wyglądał miło. A jednak zadziałał na Batmana lepiej od branych antydepresantów. Podobno już był w fazach projektu stroju dla niego - połączenia klasycznego stroju Robina noszonego przeze mnie i Jasona ze strojami Ligi Zabójców, do których Damian był przyzwyczajony. Uśmiechając się, popijałem herbatę. Była wyśmienita, podobnie jak ciastka, którymi mnie uraczył. Rozpływały się w ustach.
Dziwiłem się, że nie przeszedł od razu do konkretów, do porwania Starfire. Bruce nie był człowiekiem, który przed głównym tematem prowadzi small talk. A jednak. Wydawał się być naćpany swoim szczęściem, oczywiście w granicach, w jakich szczęśliwy może być Batman. Normalny człowiek zapewne tak wygląda w stanie lekkiej radości. Zapewne. Nie znam przecież normalnych ludzi.
Pistolet w kieszeni mi ciążył, a ręce się pociły. Nie mogłem. Ja. Nie. Cholera. Bruce delikatnie się uśmiechał, unosząc kącik ust. Ciekawe, czy Damian to po nim odziedziczył. Damian. Odbiorę mu ojca jak mnie... Nie... Nie mogę. Nie dam rady. Bruce mówił o tym, kto dostarczył Damiana i o nowym przestępcy noszącym miano Red Hooda. Ledwie go słuchałem. Patrzyłem. Chłonąłem herbatę i miękkość ciastek. Nie pamiętałem czy kiedykolwiek Bruce tyle mówił bez przerwy. Zazwyczaj milczał. Pewnie różnica między depresją a aktualnym normalnym stanem była na tyle wielka, że czuł się tak dobrze.
Jego tablet piknął, Bruce wstał od stołu, odwrócił się, coś sprawdzał. Wiedziałem, że to jedyna szansa. Wiedziałem. Ja musiałem...
- Przepraszam - wyszeptałem. Tak cicho, by nie był w stanie tego usłyszeć. To w końcu Batman...
I strzeliłem.
I przewróciłem stół, rzuciłem w kamerę maszyną mającą zniszczyć całe nagranie, wybiłem okno i nareszcie wcisnąłem w siebie fiolkę trucizny. Upadłem byle jak na podłogę, nie myślałem o tym, wiedziałem, że to koniec, już koniec, uratowałem ich i siebie...

Red X

Mierzył do mnie z broni.
- Zdejmij maskę - powiedział. Ten sam, zimny, komputerowy głos. To nie był zbir wynajęty przez Deathstroke'a albo innego z nich. Zaczął mnie interesować. Wysoki, w skórzanej kurtce, stroju przypominającym bardziej motocyklistę niż przestępcę. I czerwonej masce, wręcz bijącej swą czerwonością po oczach.
- Zdejmij maskę - warknął.
Wykonałem polecenie, a on wyjął latarkę i poświecił mi nią prosto w twarz.
- Zadowolony? - westchnąłem, wykrzywiłem się. A on wydał dźwięk jakby się zachłysnął i wypuścił z rąk i broń, i latarkę. Mogłem uciekać. Mogłem go zabić. Tylko po co.
Zdjął własną maskę, o wiele solidniejszą i ładniejszą od mojej. Robinek się powinien od niego uczyć.
W słabym świetle starej latarni, w wąskiej uliczce, niemal całej zawalonej śmieciami ujrzałem człowieka o chorobliwie bladej cerze, czarnych włosach, mocno zarysowanej szczęce i oczach rażących chłodem błękitu. Ujrzałem siebie.


~~~
Dla mniej ogarniających ludzi: nie, Robin nie zginął, nie zginie, trucizna to ten, kamuflaż, że go niby zaatakowano (po tym jak ktoś wziął scenę z Red X-em mówiącym do Komety "Rae" jako scenę z Raven i Red X-em wolę rozwiewać wątpliwości...)
Czuję, że to wszystko jest bardzo infantylne, ale co tam, zaczyna się coś dziać.
Caxi

2 komentarze:

  1. Heh, nie myślałam, że wyciągniesz kwestię tej pomyłki po kilku latach :D Pomijam już kwestię, że pisałam wtedy komentarz będąc półprzytomna XD
    Wracając do głównego wątku - Nie wiem co myśleć.:) Wszystko (czyt. śmierć Brucea) wydaje się zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Proszę, pozwól mi dalej śnić i nie niszcz tego, jakże udanego, zagrania fabularnego.
    Co do tożsamości Red Hooda, to póki co, nie jestem zaskoczona (nie wiem czy pamiętasz, kiedyś wspomniałaś o nim na serwisie TitansGo), ale i tak nie mogę się doczekać kolejnych interakcji pomiędzy nim i pewnym złodziejem specjalizującym się w kradzieży odzieży oraz damskiej biżuterii. Nw.też czy wcześniej o tym pisałam, ale podziwiam Twój talent do natychmiastowego zmianu nastroju w danej scenie. W jednym momencie, aż nabrałam ochoty na coś słodkiego przez tę scenę z ciastkami, a w drugim zapomniałam o tym i irytowałam się na "Robinka" [coś dużo było tego Robinkowania w tekście:')], żeby wreszcie ruszył się i nawet nie próbował zepsuć swoją szlachetnością tak cudnej sceny.:)
    Z wieeelką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (tylko nie myśl, że Cię poganiam, byle nie rok, a poczekam) i życzę udanych wakacji.
    P.S. Zamierzasz obejrzeć nowy film o Tytanach? Już się boję co oni tam nawyprawiali.:)Psychoza lvl hard.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście nikt inny z czytelników nie przeczytał tamtego wpisu (głupia Caxi, zdradzić tak prosto swoją ukochaną intrygę).
      Serial oglądać będę, bo jak widać fabuła mocno skupiona na Raven i Robinie, więc może aż tak źle nie będzie... Mop na głowie Star się przewinie xD
      A Batmana wskrzeszać nie zamierzam, bo primo go nie lubię, secundo nie jest mi potrzebny, tertio biedny Robin by dostał zawału na marne...

      Usuń