sobota, 22 grudnia 2018

Rozdział 1

Drogi gniewie, obudziłeś we mnie obłęd
Byłeś wierny, aby pokazać się na czas
Taki płomień palił się w twoich oczach
~ Dear X


Znowu padało. Znowu miasto spowijała gęsta mgła, choć nawet ona nie ukrywała brudu i szarości budynków. Ulica pachniała wilgocią i moczem. Paru bezdomnych leżało pod spalonym budynkiem, tuląc się do siebie i drżąc z zimna.
Richard Grayson musiał przyznać, że odzwyczaił się od tej niebywale przyjemnej atmosfery. Miał wrażenie, że odkąd tu przyjechał płuca nie pozwalają mu na wzięcie głębszego oddechu, a plecy na wyprostowanie. Nawet obserwowane z okna ulice biły chłodem i...
- Richard?
Przywracały wspomnienia.
- Pan Richard? Podwójne espresso bez cukru!
Oderwał wzrok od okna i spojrzał na rudowłosą pracowniczkę Starbucksa, która z lekko nieporadną miną trzymała kawę. Patrzyła prosto na niego.
- Dla mnie.
Podszedł i wziął od niej kubek. Dziewczyna uśmiechnęła się. Miała lekko pomarańczowawą cerę, nadmiar karotenu. Wydawała mu się znajoma.
- Nie mieszkała pani przypadkiem w Detroit? - zapytał całkowicie machinalnie. Odpowiedziała zdezorientowaną miną i kolejnym uśmiechem, jakby uznała jego zdanie za zaproszenie do flirtu. Machnął ręką. Widocznie się pomylił.
Rudowłosa obserwowała jego sylwetkę jeszcze długo po tym jak opuścił lokal. Gdy tylko zniknął z zasięgu jej wzroku, poszła na zaplecze rozwiązać leżącego pod stołem mężczyznę. Wiedziała o nim tyle, że ma na imię Joe, ponieważ taką plakietkę zdarła mu z koszulki.

***

Cały czas znajdował się w przytłaczającym półśnie. Widział biel sufitu, widział jego chropowatość, jednak po chwili obraz się zamazywał. Miał ciężką, obolałą głowę, której nie był w stanie podnieść. Senne wizje mieszały się z rzeczywistością. Czasem wątpił czy sufit jest jedynie iluzją czy też rzeczywistym obrazem. Gdy świadomość mu na to pozwalała, próbował poruszyć palcem. Bez skutku. Próbował zebrać myśli, jednak rozpierzchały się w setki biegnących koni po chropowatości sufitu. Wokół niego kwitły zielone łąki o konsystencji płynnej lawy i skwierczał czosnek przypalany na patelni, a rock symfoniczny zakłócały jedynie płatki kwiatów szumiących na bezkresie pustyń.
W końcu zobaczył pochylającego się nad nim człowieka. Poczuł jego obecność, choć wokół wirowały kolorowe iskry skrzydła motyli odbijające się w taflach świateł.
- G..dzie... g...dzie jes..tem - wydukał, a przynajmniej wydawało mu się, że wydukał, jeżeli jego słowa nie były falującymi cząsteczkami.
- W bezpiecznym miejscu - nad głową mężczyzny przewinął się wąż, jeden, drugi, setki węży wijących się harmonicznie, na przemian, czerwone i przerażające...
- Węężee...
- Już nigdy nie spotka pan żadnego węża. Pana ojciec się o to postara.

***

- Nadal nie rozumiem, co on ma wspólnego z naszym celem - rudowłosa wyprostowała się i po raz kolejny odmówiła zaciągnięcia się wiśniowym vapem.
- Mówię ci to już po raz tysięczny - jej towarzyszka wypuściła z ust dym - mają komplementarne aury. Będą nieświadomie dążyć do spotkania. A raczej mijania się. Ich aury się przyciągają i gdy chociażby miną się na ulicy, mogę to wyczuć.
Nie próbowała nawet pytać jakim cudem wiedzą, jaką aurę ma poszukiwana dziewczyna, skoro nie są w stanie jej złapać.
-  A co jeśli akurat spotkają się gdy my sobie robimy przerwę? - uniosła brew i kopnęła z zawziętością leżącą nieopodal puszkę po piwie.
- Jest kilka osób w tym mieście z odpowiednią aurą. Wszyscy pod obserwacją.
Rozmówczyni wyglądała dokładnie tak, jak nie powinna wyglądać osoba próbująca kogoś śledzić. Miała pasteloworóżowe włosy, jakże pasujące do długich, ostro zakończonych paznokci. Do tego na twarz ładowała tonę białego pudru i jeszcze odgryzający się na nim róż. Ubrana w sukienkę, która wyglądała jak ukradziona lalce przedstawiającej damę epoki wiktoriańskiej i obcięta w połowie oraz krótki, śliwkowy płaszczyk. Rajstopy z przezroczystym obrazem kościoła, który wystawał idealnie nad martensy w kwiatki, dopełniały wizerunku. Przez to ruda musiała odwalać całą robotę, bo gdyby szanowny pan Richard Grayson zobaczył w swojej okolicy dwukrotnie podobny cud natury, zacząłby kilkukrotnie częściej sprawdzać przed snem czy ma zamknięte drzwi.

***

- Uważaj, gdzie idziesz, Roth.
Czytając, mogła wpaść na dowolnego człowieka w tej pieprzonej szkole liczące pieprzone trzy setki uczniów. Ale musiała wpaść na nich. Jeśli cokolwiek ma pójść źle, to pójdzie.
- Twoja matka nie uważała i widzisz, co teraz ma.
Śmiali się. Kilku chłopaków, piekielnie bogatych, kilku synów pieprzonych biznesmanów, po których odziedziczą cieplutkie stołki i niemałe fortuny. Kilku piekielnie bogatych i znudzonych chłopaków.
Zacisnęła paznokcie na książce i odwróciła wzrok. Czekała, aż sobie pójdą. Jej szafka znajdowała się za ich plecami, nie mogła uciec. Wdech, wydech.
Czyjaś ręka, bardziej przyzwyczajona zapewne do ściskania konsoli, chwyciła ją za podbródek i rozkazała na siebie spojrzeć.
- Nie śmiejesz się, Roth?
Kevin Smith wykrzywił swoją pucołowatą twarz w czymś, co w jego mniemaniu było pokazaniem wyższości. Rachel nie reagowała, jej twarz zamieniła się w maskę. Wdech, wydech. Zaraz pójdą.
Przez jej myśli przetaczały się setki obrazów przedstawiających zmasakrowaną twarz Kevina. Pociętą, poparzoną, polaną kwasem, pokłutą, z dziurami po kulach, stopioną. W różnych częściach rozkładu. Wdech. Przerażało ją, w jaką ekstazę wprowadzały ją te wizje. Wydech.
Puścił, a jego paru koleżków przestało rechotać.
- Do zobaczenia, Roth - mrugnął i wolno odszedł, a za nim reszta. Poza jedną postacią, opierającą się o drzwi szafki oddalonej o trzy od należącej do Rachel. Obserwatorem jej wszystkich porażek i upokorzeń, cichym, milczącym obserwatorem.
Tamci byli po prostu głupi, puści i rozwydrzeni. Ale on... On chłonął ich nienawiść, jego bawiła obserwacja znęcania się jak niektórych ludzi bawi oglądanie zwierząt w zoo. To on był zły.
Wdech.
- Na co się tak gapisz? - trzasnęła drzwiami szafki. Nagle usłyszała dźwięk, jakby tłuczenie szkła. Tuż nad głową Damiana Wayne'a rozwaliła się lampa. Uskoczył przed odłamkami szkła, spadającymi na podłogę.
Pobiegła do łazienki, czując jak poczucie winy pali jej policzki. To się znowu stało. Przestawała wierzyć w przypadki. Próbowała uspokoić oddech. Spojrzała na swoje odbicie. Nic niezwykłego. Nic się nie stało. Wbiła paznokcie w dłonie. Ból uspokajał.

***

Richard nie zamierzał spędzać w Wayne Manor zbyt wiele czasu. Właściwie przyszedł jedynie zmienić koszulę na bardziej spraną i kurtkę na mniej służbową. W miejscach, do których chodził, nie powinien przypominać gliny. Choć niektórzy to wyczuwali, ale jedynie ci najlepsi. Większość udawało się zmylić, szczególnie po postawieniu kilku kolejek.
Po ogrodzie Wayne Manor wesoło wymachując kataną skakała sobie postać każąca mu zatrzymać się odrobinę dłużej w cieniu przytłaczającego gmachu i zapytać:
- Wszystko w porządku?
Na zwinnie poruszającego się w ponurym tańcu chłopaka leciały strugi deszczu, a on zdawał się być na to nieczuły.
- Idealny Dick Grayson znów zaszczyca mnie kilkoma słowami - syknął Damian, na chwilę przerywając. Wyglądał przerażająco, był zgrzany, a oczy lśniły mu jak w gorączce.
- I tak nie potraktujesz ich poważnie, więc pewnie są one bezcelowe.
Przez chwilę słychać było jedynie szum deszczu.
- Po co mi kurwa te umiejętności, skoro nigdy ich nie wykorzystam, Grayson? Mam czasem ochotę rozrąbać niektórym twarz, bo wtedy, wtedy dopiero świat stanie się lepszy.
- I właśnie dlatego nie masz szans ich wykorzystać.

~~~

Zapewne istnieją blogi o pisaniu blogów. I pewnie jest na nich napisane, że na historię należy mieć plan. Miałam plan. Był nawet dosyć szczegółowy, dopracowany, ale mnie przerósł. Mój warsztat nie dorastał do założeń tamtej historii i zaczęłam się nudzić, bo wszystko było przemyślane, tak bardzo, że aż nie interesowało mnie spisywanie tego. Od dawna chciałam zacząć od nowa. Albo zmienić kompletnie bieg tamtej historii albo napisać coś kompletnie od czapy. Więc macie to powyżej. Jeszcze nie ma tytułu, jeszcze jest w powijakach, jakaś mieszanina Titans z teen dramą i Batman vs Robin, ale jara mnie pisanie tego. Będę sobie eksperymentować, nie zdziwcie się, że pojawią się jakieś nienormalne pary. To będzie niczym TT Go - nawrzucanie scen, których pisanie sprawia mi przyjemność, bez jakiegoś planu na ekspozycję czy inne. Nie wiem czy będę kontynuować poprzednie. Na razie nie myślę.

1 komentarz:

  1. Sam zamysł brzmi świetnie, czekam na więcej. I ta Rae z Robinem w nagłówku <3

    OdpowiedzUsuń